![]() |
fot. JO (joannaorda.blogspot.com) |
Gdy myślę o polskiej wsi, przed oczami mam obraz z dzieciństwa. Złote łany zbóż, kołyszące się na wietrze. Krowy pasące się na zielonych pastwiskach. Pierzaste cumulusy wolno sunące po błękitnym niebie. Pamiętam ludzi wspólnie pracujących przy wykopkach i smak pieczonych w ognisku ziemniaków.
Dziś takie obrazy są rzadkością. Jedne wsie zamieniają się w osiedla domków jednorodzinnych, zwłaszcza te w pobliżu miast, inne pustoszeją. Niedawno przejeżdżałam przez zupełnie wyludnioną wieś. Przygnębiający był widok opuszczonych, popadających w ruinę gospodarstw. Kiedyś toczyło się tam życie. Dziś pozostała jedynie nazwa na drogowskazie. Ludzie wyjechali za chlebem, za lepszym życiem.
Wielu ludzi wyprowadza się do miast, szukając w nich swojej szansy. Miasta te rozrastają się, zmieniają w ogromne aglomeracje. Pobliskie wsie często stają się ich przedmieściami.
Są skupiska miejskie, w których żyje po kilka milionów ludzi. Tak duża liczba ludności jest przyczyną wielu konfliktów. Władze miast często nie są w stanie zapewnić stale napływającym ludziom pracy i godnych warunków życia. Rośnie liczba bezdomnych, bezrobotnych, sfrustrowanych. Problemem staje się zapewnienie minimum socjalnego.
Migracja ludzi do miast w poszukiwaniu lepszego życia nie zawsze przynosi oczekiwane efekty. Ludzie ci bywają rozczarowani. Nie o tym marzyli. Świat, który jawił się im jako ekscytujący, pokazał swoją prawdziwą twarz. Duże miasta to ciągły pośpiech, wszechogarniający szum, zanieczyszczenie powietrza, kradzieże, rozboje, itd. Piękny sen o wspaniałym życiu w mieście rozwiewa się z każdą minutą. Pozostaje rzeczywistość.
Świat zmienia się w zawrotnym tempie. Mogłoby się wydawać, że przyspiesza. To, co parę lat temu było mrzonką, dziś staje się rzeczywistością.
Czy jednak te zmiany zawsze wychodzą nam na dobre?
Grażyna Karaszczuk-Orda