Wielu z nas jest przekonanych o tym, że jesteśmy samowystarczalni. Wszystko potrafimy sami zrobić, nie musimy prosić innych o pomoc. Wiara ta z jednej strony uskrzydla nas, z drugiej jednak zaciemnia prawidłowy osąd.
Dopóki jesteśmy zdrowi, mamy pracę, możemy ulegać takiej iluzji. My ponad wszystko.
Prawdziwy dramat zaczyna się z chwilą, gdy niespodziewanie "dopadnie" nas choroba, wypadek samochodowy, niesprawność, pożar, itd. Uświadamiamy sobie wówczas, że nasze przekonanie o wyjątkowości jest istną iluzją. Po prostu potrzebujemy pomocy, wsparcia drugiej osoby. Ta pomoc nie zawsze związana jest z dobrami materialnymi. Bywa tak, że pomocna dłoń, czyjeś miłe słowo, czynią cuda. Potrafią wyciągnąć człowieka z tzw. dna rozpaczy. Wskazać płomyk w ciemnym tunelu.
Jesteśmy wtedy szczęśliwi, że mimo ogromu nieszczęść nie jesteśmy sami. Jest ktoś, kto gotowy jest w każdej chwili nieść nam pomoc.
Takich ludzi jest teraz bardzo mało, są nieliczni. W obliczu nieszczęścia przeważnie pozostajemy sami. Milkną telefony, nie otrzymujemy maili, nikt nie puka do naszych drzwi.
Ludzie "uciekają" od kłopotów innych. Nie chcą utożsamiać się z ludzkimi dramatami. Nie zastanawiają się, że za zasłoną cierpień stoi człowiek, zrozpaczony i przestraszony. Nie powinniśmy zostawiać go samego. Nie możemy przecież zagwarantować, że nas wszelkie zła tego świata ominą. Nie czekajmy na "złą twarz" naszego istnienia, ale miejmy świadomość, że ona istnieje. Pamiętajmy, że jesteśmy przecież częścią całości.
Grażyna Karaszczuk-Orda